Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
,,Najpierw był raj. Lecz raj był tylko przedsionkiem piekła". • Książka, która nie nastraja optymizmem, a wręcz przeciwnie. Sączy w czytelniczy umysł niepokój, zatrutą myśl o narodzinach zła, o zamkniętym kręgu przemocy z którego nie ma wyjścia. • Rodzina Retlow - przesiedleńcy z Kazachstanu próbują znaleźć swoje nowe miejsce na ziemi na głębokiej polskiej prowincji. Spokojna wioska, ot kilka domów, kilka miejscowych rodzin, których można zaprosić na sąsiedzkiego grilla. Rodzina Retlow: Norbert, Ałtynaj i ich dwójka dzieci: Alfred i Mała Maria nie pasują jednak do obrazu jakie tworzy miejscowa społeczność. Od razu widać, że miejscowi traktują ich jak obcych. Wyglądają inaczej, mówią inaczej, hołdują innym tradycjom... Złowróżbna spirala niechęci zaczyna się rozkręcać przechodząc w jawną agresję i bestialstwo. To wszystko nie może się dobrze skończyć... • Mało jest książek, które żałuję, że po nie sięgnąłem. Niestety, ta powieść do nich należy. Choć dobrze napisana z intrygującą fabułą, jej przesłanie wprowadziło mnie w stan niepokoju. Chciałbym jak najszybciej odłożyć tę książkę w najciemniejszy zakamarek biblioteczki, zapomnieć i nigdy do niej nie wracać. Nawet tłumacząc sobie, że to literacka fikcja. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie chcę wierzyć, że w człowieku tkwi tylko samo zło.
-
Ben Aitken z Portsmouth - Brytyjczyk niespokojnego ducha postanawia w marcu 2016 wsiąść do samolotu byle jakiego i ruszyć przed siebie. Do Polski, a konkretnie do Poznania, bo to miejsce nic mu nie mówi, z niczym się nie kojarzy. Trochę jak survivalowiec postanawia przeżyć rok w obcym mieście, próbując wyżyć pracując za najniższą stawkę krajową. Pragnie uczyć się trudnego języka polskiego, chce poznać zwyczaje i miejscową kulturę. Nurtuje go pytanie dlaczego tak wielu Polaków, którzy uważają siebie za największych patriotów w Europie tak chętnie wyjeżdża do pracy w Wielkiej Brytanii? • Książka wydawać by się mogła być ciekawą lekturą z cyklu, jak widzą nas obcokrajowcy? Co ich zadziwia, co fascynuje? Jednak przegadany styl pisarski Aitkena jest zwyczajnie nużący, a jego poczucie humoru bawi chyba tylko jego samego. Z jego opowieści niestety dla czytelnika niewiele wynika. Choć Ben jest ciekawską osobą i nie boi się różnych wyzwań (potrafi na chybił-trafił wejść do obcego domu na wigilijną wieczerzę), tak naprawdę ma niewiele interesujących rzeczy do przekazania. Ot, wyliczanka kolejnych wieczorów w pubie: z kim to on nie rozmawiał, kogo to nie zaczepił i ile razy obudzi się na kacu. Ciekawiej robi się nieco, gdy postanawia wyruszyć w Polskę i poznać kraj od morza po góry. Powiew przygody. • Znamienna jest scena opisująca jego wieczór autorski w jednym z poznańskich klubów. Choć Ben silił się na żart sytuacyjny zebrani słuchacze nie reagowali ani śmiechem, ani oklaskami. Taka właśnie jest cała ta opowieść o ciekawskim Angliku, co to nie bał się zmierzyć z polską wódką weselną i stosem tłustych golonek.
-
Sięgając po tę książkę miałem spore nadzieje na pasjonującą przygodę czytelniczą... Tymczasem można by rzec, że... wyszło jak zwykle. Lekkie rozczarowanie. • Sam pomysł dziennikarski na ,,rozbrajającą historię Polski" wydawać by się mógł niezwykle pociągający i przykuwający uwagę każdego, kto historią choć trochę się interesuje. Zawsze uważałem, że o naszych dziejach narodowych nie koniecznie trzeba się uczyć z podręczników szkolnych i to z nabożną czcią stawiając na piedestale pomnikowe wręcz postacie naszych władców. O wiele ciekawiej przedstawiają się fakty historyczne, gdy patrzymy na tych bohaterów jak na zwykłych ludzi z ich słabościami, wadami, śmiesznostkami. Taka lekcja historii pół żartem, pół serio odczarowuje pomnikowe hołdy. Wydaje mi się, że taki oto cel przyświecał autorowi. Historia na wesoło. Można jednak przedobrzyć... • Zupełnie nie przypadł mi do gustu styl autorskiej narracji. Być może poziom żartów miał być adresowany do czytelników w wieku szkolno-licealnym? Niektóre przedstawione historie rzeczywiście były interesujące i warte wydobycia na światło dzienne, ale pewnych błędów faktograficznych przełknąć nie mogę. Powstanie styczniowe rozegrało się już po śmierci Adama Mickiewicza, a nie za jego żywota (s. 231). Do trzech narodowych wieszczy zaliczamy z pewnością Mickiewicza, Słowackiego, ale o jakimś "Kraińskim" (s. 229) w życiu nie słyszałem. Można się też przyczepić do licznych błędów pozostawionych przez niestaranną korektę (powtórzenia wyrazów, niespójne zdania, błędy językowe). • Trudno, książka wydana i poszła w świat. Zatem zgodnie z przekonaniem autora wypada nam jedynie zaśpiewać na koniec: ,,Nic się nie stało, Bellona, nic się nie stało"!
-
Są wyjątkowe książki, które potrafią czarować swoją opowieścią. Norman Lewis zaczarował mnie nostalgiczną opowieścią o starej, utraconej Hiszpanii. • Dziś słowa ,,Costa Brava" korzą się jednoznacznie z plażą, hotelami pod palmami i tłumem turystów. Nie zawsze jednak tak było. Do wczesnych lat 50-tych XX wieku hiszpańskie wybrzeże było domem dla biedujących rybaków i ich rodzin utrzymujących się z tego, co ofiarowywało im morze. Angielski reporter Norman Lewis trafił do takiego miejsca w ważnym i przełomowym momencie. Stara tradycja rybacka, historia ludzi związanych z morzem zaczyna być wypierana i niszczona przez dynamicznie rozwijającą się turystykę. • Dwie wioski - rybacka Farol i rolnicza Sort mieszczą się na końcu hiszpańskiego świata. Nie ma do nich nawet porządnej drogi. Ich mieszkańcy nigdzie specjalnie nie wyjeżdżają, bo po co? Nie wiele też osób tam dociera. Udało się to Lewisowi, który zakochał się w tym miejscu i trzykrotnie wracał w sezonie letnim by pomagać przy połowie ryb. • Czytając ,,Głosy starego morza" można się dać ponieść wspaniale prowadzonej fabule na tyle, że zatraca się poczucie realności. Opisywane historie brzmią czasami jak bajka: trup syreny zdobiący jedyny bar w Farol, Babcia rządząca całą wioską, kucharka Carmela z żółtego domku ukrywająca przed światem swoją niepełnosprawną umysłowo córkę, Curandero - wędrowny szaman wskazujący gdzie i kiedy należy rozpocząć łowienie sardynek, Don Ignacio - ksiądz, który zamiast odprawiać msze wymykał się na wykopaliska antycznych artefaktów, miejscowy konował zwany Doktorem Uwodzicielem, Maria Cabritas przepędzająca kozy parasolką. • Reportaż Lewisa ratuje od zapomnienia świat, który już zniknął, który nie miał szans na przetrwanie. Zniknęła jego wyjątkowość, czar i magia miejsca. Dlatego tę książkę tak dobrze się czyta. Dlatego, tak jak za nostalgicznym wspomnieniem, również i za tą opowieścią po prostu się tęskni.
-
Zdjęcie pustego przystanku z okładki samo w sobie mówi więcej niż tysiąc słów recenzji. Kilka milionów Polaków codziennie mierzy się w naszym kraju z tak zwanym wykluczeniem komunikacyjnym. Tysiące wiosek, ba nawet mniejszych miasteczek nie ma regularnych połączeń komunikacyjnych: ani kolejowych, ani autobusowych. Autorka reportażu - Olga Gitkiewicz próbuje dotrzeć do owego ,,jądra ciemności" i stara się odpowiedzieć na pytanie - dlaczego? • Dlaczego przed rokiem 1989 sieć kolejowa w Polsce liczyła ponad dwadzieścia sześć tysięcy kilometrów torów, a dziś zaledwie osiemnaście tysięcy? Dlaczego upadł system połączeń PKS-u? I w końcu dlaczego bardziej opłaca się nam jeździć samochodem niż pociągiem? • Szczerze, to najbardziej w reportażu intrygowały mnie historie ludzi, którzy muszą się mierzyć z trudnościami związanymi z codziennym dojazdem do pracy, do szkoły, do lekarza. To o nich jest tytuł ,,Nie zdążę". Końcowe rozdziały o katastrofie państwa ,,Pekap" były już nużącą lekturą. • Książka nie napawa zbytnim optymizmem. Ale czy rzeczywiście jest aż tak źle? Reportaż prezentuje stan rzeczy na rok 2019, a od tego czasu, dzięki unijnym funduszom trochę jakby się zmieniło. Chyba na lepsze. Wciąż są i działają ludzie, pasjonaci, uparci maniacy którzy próbują ten stan rzeczy naprawiać. Ale to już zapewne temat na inny reportaż.