-
Sięgając po poezję Burnsa, nastawiona byłam na refleksyjne, pełne zadumy i miłości strofy o wiejskim życiu. A tu taka niespodzianka! Myśl, która błysnęła mi po przeczytaniu dwóch pierwszych wierszy z tego zbioru, była taka, że Robert Burns to taki szkocki Wojciech Młynarski tamtych czasów. Satyra obyczajowa, poezja śpiewana i… szanty – tak brzmiały mi te teksty podczas czytania, szczególnie że sporo z nich zawierało na koniec zwrotek epifory, nadające utworom osobliwy rytm i niebywałą ekspresję. • Wśród tych chronologicznie uporządkowanych szkockich wierszy znajdziemy i te chwytające za serce, wyrażające pochwałę życia, przyrody, mówiące o godności człowieka, o codzienności, pochylające się nad myszą polną i stokrotką górską. Zabawny jest poemat „Tam O’Shanter”, w którym tytułowy pijanica, podglądając sabat czarownic, stracił poczucie czasu i miejsca do tego stopnia, że gdy został zauważony, w ostatniej chwili udało mu się zbiec, niestety jego klacz Meg przypłaciła przygodę ogonem. • Nie dziwię się, że Szkoci stawiają Burnsa na narodowo-literackim piedestale, bo chociaż wieki minęły, on stale jest nieprawdopodobnie aktualny. Wiersz zatytułowany „Wiersz do pewnego pana, który przysłał poecie gazetę i zaproponował, że ją nadal będzie przysyłał bezpłatnie” to modelowy pamflet na prasę, który nic ze swej zjadliwości nie stracił i dziś, mimo iż został napisany ponad 230 lat temu! • A „Auld Lang Syne”, ponadczasowy tekst napisany do szkockiej muzyki folkowej, każdy zna, tylko nie wie, że to Burnsa. Przynajmniej tak mi się wydaje ;)